REINKARNACJA – HISTORIE ‘PIĄTEGO STOPNIA’ Z ARCHIWUM FN
Osoby śledzące tematykę związaną z UFO wiedzą, że istnieje klasyfikacja opracowana przez dr. Jacquesa Vallee, która umożliwia jasny podział spotkań z UFO. Co prawda Valle wyróżnił cztery grupy Bliskich Spotkań, ale ostatnio dr Steven Greer wprowadził nawet piątą, najwyższą, kiedy obcy w pojeździe UFO przybywają wezwani przez świadków. Czy podobną klasyfikację można by wprowadzić na potrzeby klasyfikowania przypadków reinkarnacji, które trafiły do naszego archiwum? Nie ma z tym najmniejszego problemu, gdyż na pewno istnieje najwyższa, absolutna grupa historii „zapierających dech w piersiach”, które możemy na określić „historiami reinkarnacyjnymi piątego stopnia”. Mamy ich zaledwie kilka, ale każda z nich warta jest napisania kilku książek. Jest z tym zresztą dość poważny problem, bo ludzie zgłaszający nam takie historie panicznie boją się „ujawnienia”, co oznacza ośmieszenia. W naszym kraju, gdzie większość myśli, że po przeżyciu życia jak się nie kradło i nie mordowało idzie się na „wieczność do nieba”, a w ogóle to żyje się tylko raz… mówienie o tym, że ma się w swojej rodzinie przypadek będący absolutnym dowodem na reinkarnację przypomina krok samobójczy. Ci ludzie zaklinają nas na wszystkie świętości, abyśmy nic nie mówili, nic nie publikowali o ich historii, a nawet w ogóle zapomnieli, że oni istnieją. Staramy się ich przekonywać, że ludzie powinni dowiedzieć się o istnieniu wędrówki dusz, a jak my mamy tych ludzi przekonać, skoro najlepsze i najciekawsze przypadki muszę być przemilczane? Ale jest jak jest i tego nie zmienimy.
Zacznijmy od prostego pytania:
Jak zaklasyfikować daną historię związaną z reinkarnacją do tej najwyższej półki, czyli – umownie – piątego stopnia?
Kryterium jest naszym zdaniem proste: osoba pamiętająca swoje poprzednie wcielenie musi pamiętać takie dane jak imię, nazwisko, ulicę z numerem, a nawet numer telefonu (takie rzeczy też się zdarzają!) z poprzedniego życia. Oto przykład z naszego archiwum FN.
W 1996 roku po jednej z audycji z serii „Nautilus Radia Zet” na naszą sekretarkę nagrała się matka 7 letniej dziewczynki, która była poruszona programem o reinkarnacji. Powiedziała tylko tyle, że „ma córkę, która pamięta jak zginęła, zna swoje poprzednie nazwisko i ta rodzina naprawdę tam mieszka”. Zgłoszeń było bardzo dużo, więc początkowo to zgłoszenie zatonęło w powodzi podobnych informacji podanych przez słuchaczy audycji. Minęły cztery lata (!), kiedy jeden z dziennikarzy pracujących w ekipie „Nautilusa Radia Zet” zwrócił uwagę na to dziwne zgłoszenie na starej kasecie audio z sekretarki w telefonie. Kobieta podała w tym zgłoszeniu swój telefon, więc ten dziennikarz zadzwonił. W pierwszych słowach od razu powiedziała, że ona „sobie nie życzy” żadnych programów o jej córce i w ogóle nikt nie ma prawa podawać jej danych. Potem trochę uspokoiła się, kiedy dostała zapewnienie, że absolutnie może liczyć na zachowanie tajemnicy. Zgodziła się spotkać i wtedy okazało się, że jest to prawdziwa rewelacja.
Mamo, ja umarłam wtedy na przejeździe razem z mężem, a mieszkałam…
7-latka pamiętała nie tylko swoje poprzednie wcielenie, ale dokładnie podawała:
- imię i nazwisko
- okoliczności śmierci (jechała z mężem Fiatem 126p i doszło do zderzenia z pociągiem na niestrzeżonym przejeździe kolejowym)
- miejsce zamieszkania (miejscowość, ulicę i numer domu)
- imiona najbliższej rodziny (męża, 2-letniego syna, teścia, ojca, matki itp.)
Potem matka tej dziewczynki powiedziała prawdziwą bombę – otóż razem z mężem i swoją siostrą wybrały się do miejscowości, którą podawała córka jako miejsce swojego zamieszkania w poprzednim życiu. Okazało się, że dokładnie w miejscu wskazanym przez córkę jest dom, w którym starsze małżeństwo wychowuje chłopca. Okazało się, że są to rodzice kobiety, która razem z mężem zginęła w tragicznym wypadku na przejeździe kolejowym. Ich 2-letni syn tylko dlatego przeżył, że akurat tego dnia został z dziadkami w domu. Wszystkie szczegóły podawane przez jej córkę zgadzały się nie w 99%, ale po prostu w 100%. To mógłby być dowód na reinkarnację, który – kto wie – przekonałby ludzi… na kolanach błagaliśmy tę rodzinę, aby zgodzili się o tym opowiedzieć na antenie Radia Zet. Niestety – takiej zgody nie dostaliśmy. Był to jednak pierwszy przypadek „historii reinkarnacyjnej piątego stopnia”, z jakim się zetknęliśmy. Przez ostatnie 25 lat podobnych „piątek” pojawiło się jeszcze kilka. Wszystkie są w naszym archiwum i czekają na swój czas, a mówiąc precyzyjnie na moment, kiedy ludzie uznają się na tyle odważni, że zgodzą się o tym publicznie opowiedzieć. Przeważa jednak paniczny strach o dobro dzieci, gdyż w Polsce reakcja otoczenia na „bajdurzących o jakiś fantasmagoriach o życiu przed życiem” jest bezwzględna i niesłychanie okrutna.
Kolejny przykład „piątki z naszego archiwum” – historia Santi Dewi
Jest 11-sty grudnia 1926 roku, kolonialne Indie. W małym szpitalu w Delhi młoda kobieta, Prem Pjari, rodzi dziewczynkę. Już wcześniej razem ze swoim mężem ustalili, że nadadzą dziecku imię Santi Dewi. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jej dziecko będzie wyjątkowe.
Lekarze zapamiętali, że tuż po urodzeniu dziewczynka nie płakała jak inne dzieci, ale uważnie rozglądała się wokół. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Kiedy Santi Dewi miała dwa lata, zaczęła wypowiadać słowa w dziwnym dialekcie. Jej akcent był podobny do tego, w jakim mówią ludzie w mieście Mahura. Rodzice byli tym zaskoczeni, ale uznali, że jest to jeszcze jedno dziecięce dziwactwo. Dziewczynka była małomówna, wręcz nieufna. Przełom nastąpił wtedy, kiedy ukończyła cztery lata. Wtedy ku przerażeniu rodziców powiedziała, że jest żoną bramina z miejscowości Mutra, która zmarła i teraz, jako Santi Dewi ponownie przyszła na świat. Dziewczynka opisywała dokładnie dom, w którym mieszkała, swojego męża i rodzinę. Pamiętała nawet, jaki był jej adres w Mutrze. Prosiła, że chce jechać do swojego prawdziwego domu i zobaczyć syna. Według jej słów zmarła przy jego narodzeniu.
Rodzice byli wstrząśnięci tym, co mówi ich córka. Santi Dewi wyrażała się w sposób, w jaki mówią dorosłe kobiety. Mówiła wyraźnie: to nie jest mój prawdziwy dom. Jestem mężatką, a mój mąż mieszka w Mutrze. Pamiętała wszystko, numer ulicy i domu, nawet imię męża. Czteroletnia dziewczynka powtarzała zapłakanym rodzicom, że tak naprawdę nazywa się Ludżi Dewi, i mieszkała ze swoim mężem w żółtym domu przy ulicy Chaubych w Mutrze. Podawała przy okazji setki, jeśli nie tysiące szczegółów: jak wygląda pobliska świątynia, jaki jest rozkład pokoi w jej prawdziwym mieszkaniu. Santi Dewi wiedziała o wiele za dużo, jak na czteroletnie dziecko. Rodzice myśleli, że jej to przejdzie, dziecko jednak uparcie opowiadało, że jest jedynie wcieleniem innej osoby. Przełom nastąpił wtedy, kiedy Santi Dewi skończyła 9 lat.
Jej ojciec nagle zrozumiał, że miasto, o którym mówi jego córka, to Mahura. Mieszkańcy Mahury nazywali swoje miasto Mutrą. Wraz z dyrektorem szkoły, do której chodziła jego córka, postanowił szukać mężczyznę z opowieści córki. W książce adresowej był człowiek, który nazywał się dokładnie tak, mówiła Santi Dewi. Napisali do niego list
Wielce Szanowny Panie!
W dzielnicy Delhi jest dziewczynka, Santi Dewi, córka kupca Ranga Bahadura . Jest ona niespełna 9-letnim dzieckiem, i podaje niezwykłe informacje dotyczące Pana osoby. Twierdzi, co następuje: „w moim poprzednim wcieleniu przynależałam do kasty Chaubych, żyłam w Mutrze i miałam męża, Kedara Nata. Posiadał on sklep w pobliżu świątyni Władcy Dwaraki. Miałam na imię Ludżi Dewi, a dom, w którym mieszkałam był żółty”.
Szanowny Panie, chcemy sprawdzić, czy w jej opowieści kryje się prawda. Jeżeli list Pana zainteresował, prosimy o odpowiedź
Odpowiedź przyszła już po trzech tygodniach. List był następującej treści.
Szanowni Panowie!
Jestem wstrząśnięty treścią listu, który od Panów otrzymałem. Wszystko się zgadza, co do joty. Moja zmarła żona miała naprawdę na imię Ludżi Dewi. Posiadam także sklep niedaleko świątyni Władcy Dwaraki. Kim jest dziewczynka posiadająca te dane? W Delhi mam kuzyna, któremu zleciłem natychmiastowe skontaktowanie się z Panem. Będę wdzięczny, jeśli będę miał możliwość spotkania się z tym dzieckiem. Niech Kryszna ma nas w swojej opiece.
Kuzyn, o którym wspomniał w liście Kedar Nat, natychmiast przyjechał do domu Santi Dewi. Kiedy dziewczynka spojrzała na niego, od razu rozpoznała kuzyna swojego męża. Nie tylko, że rozpoznała, ale powiedziała dokładnie, jak się nazywa, i gdzie mieszka. Pamiętała także, że kuzyn odrzucił propozycję pracy w sklepie jej męża. Można przytoczyć tylko jeden krótki fragment rozmowy. Na pytanie, ilu braci miał jej mąż, Santi Dewi odpowiedziała, że tylko jednego, który nazywał się Jet, był słaby i chorowity, skarżył się na bóle pleców. I znów informacje podawane przez dziecko zgadzały się w stu procentach.
I wtedy rodzina Santi Dewi podjęła dramatyczną decyzję: postanowili doprowadzić do spotkania ich 9-letniej córki z jej byłym mężem. Mówimy o przypadku hinduskiej dziewczynki, która dokładnie pamiętała swoje wcześniejsze wcielenie. Dziecko opisywało szczegółowo okoliczności swojej śmierci. Umarła w szpitalu podczas porodu. Ale w jej historii było jeszcze coś więcej: pamiętała także, co się z nią działo w przerwie między wcieleniami.
Chodzi w sumie o ponad rok. Ludżi Dewi zmarła podczas porodu 4 października 1925 roku, a na ziemię, już jako Santi Dewi, powróciła po roku, dwóch miesiącach i siedmiu dniach, 11 grudnia 1926 roku.
Opis jej pobytu w zaświatach jest fascynujący. Ale wróćmy do 34 roku, kiedy to do rodziny dziewczynki przybywa mężczyzna, którego ona uważa za swojego męża z poprzedniego wcielenia. Kedar Nat otrzymał list od swojego kuzyna. W liście kuzyn pisze: ta dziewczynka wie o tobie wszystko, a także wie wszystko o sprawach, które wydarzyły się w Mutrze. Przyjedź sam i przekonaj się na własne oczy.
Do Delhi Kedar Nat wybiera się razem ze swoją obecną żoną oraz synem z poprzedniego małżeństwa. Jeżeli informacje o ponownym wcieleniu jego nieżyjącej małżonki są prawdziwe, to właśnie ten chłopiec będzie jej synem. Do Delhi przybył późnym wieczorem. Oto zapis wydarzeń, który znajduje się w raporcie specjalnej rządowej komisji badającej ten przypadek.
Kedar Nat był czterdziestoletnim mężczyzną. Na spotkanie z Santi Dewi postanowił przyjść w przebraniu. Postanowił przedstawić się jako własny kuzyn. Kiedy jednak wszedł do pokoju, dziewczynka natychmiast rozpoznała w nim swojego męża. Dokładnie pokazała, w którym miejscu ma bliznę po dawnym wypadku. Najbardziej wstrząsające było jej spotkanie z jej własnym synem. Tak długo na Ciebie czekałam – mówi szlochając – wreszcie przyszedłeś...
Kedar Nat jest w szoku. Siedząca naprzeciwko niego 9-letnia dziewczynka wie o nim wszystko, zna nawet najbardziej intymne szczegóły ich wspólnego życia. W pewnym momencie pyta, czy dotrzymał obietnicy danej jej na łożu śmierci. Kedar obiecał, że już się więcej nie ożeni. Mężczyzna zaczyna płakać, prosi o wybaczenie.
„Wybaczam Ci, bo Cię kocham” – odpowiada dziewczynka.
Jest jeszcze sprawa pieniędzy, która jest niezwykle przekonująca. Chodzi o to, że umierając Santi Dewi prosiła swojego męża, aby 150 rupii ofiarował na rzecz ich nowo narodzonego syna. Jednak Kedar Nat nie dotrzymał tej obietnicy. Santi Dewi dokładnie opisała skrytkę, gdzie jej rodzina trzymała pieniądze. O przypadku nie mogło być mowy.
Sprawą zainteresował się sam Mahatma Gandi. To na jego polecenie zostaje powołana specjalna rządowa komisja, która bada ten ewidentny dowód na istnienie reinkarnacji. Oto fragment wypowiedzi Santi Dewi, który został zaprotokołowany do sprawy.
W czasie porodu czułam się bardzo źle. Wszystko przez odłamek kości, który wbił mi się w stopę wiele lat wcześniej podczas pielgrzymki do Hadvardu i zaczął przemieszczać się w górę nogi. Lekarze tego nie rozpoznali, ale i ja nie byłam u żadnego specjalisty. Sprawa wyszła dopiero wtedy, kiedy operowano mnie przed porodem w szpitalu w Agrze. Wtedy powiedziano mi, że nie mam szans na urodzenie dziecka, jeżeli nie będę miała wcześniej operacji.
Warto powiedzieć, że wszystkie szczegóły zgadzały się, a mówiła to przecież 9-letnia dziewczynka. Ojciec Santi Dewi jest niechętny wyjazdowi jego córki do domu jej byłego męża. Zgadza się dopiero na skutek osobistej prośby Mahatmy Gandiego. 24 listopada 1935 roku z Delhi wyrusza grupa piętnastu szanowanych w mieście osobistości wraz Santi Dewi. Do Mutri udaje im się dotrzeć w okolicach południa. Oto zapis wydarzeń
Tuż po wyjściu z wagonu dziewczynka podbiega do starszego mężczyzny, w którym rozpoznaje starszego brata swojego męża. Ten łapie się za głowę i mówi: mój Boże, a więc to jest prawda!
W trakcie drogi do domu Santi Dewi ze szczegółami opisuje każdą ulicę i sklep. Wreszcie grupa dociera do domu. Dziewczynka opisywała budynek jako żółty, tymczasem jest on biały. Po chwili konsternacji ktoś mówi, że budynek zawsze był żółty, ale ostatnio został przemalowany. Tego Santi Dewi nie mogła wiedzieć... W domu w Mutri Santi Dewi rozpoznaje przedmioty i domowników. Zna wszystkie zakamarki, wszystkie skrytki. W pewnym momencie pokazuje miejsce, gdzie była studnia. Po studni nie ma jednak ani śladu. Ktoś odsłania jednak kamień i pokazuje się wlot studni, o której zapomnieli wszyscy domownicy. Członkowie rządowej komisji wiedzą, że oto na ich oczach rozgrywa się coś wyjątkowego. Oto dowód na reinkarnację, wędrówkę dusz, o której od tysięcy lat opowiadają mędrcy i starożytne ludy. W swoim raporcie komisja określa przypadek Santi Dewi jako „ w pełni dowiedziony przypadek reinkarnacji”. O Santi Dewi zaczynają pisać europejskie gazety. Traktują ją jednak jako „indyjską ciekawostkę”.
Ta historia zawiera tysiące elementów, które mogą być traktowane jako dowody na prawdziwość przeżycia Santi Dewi. Moglibyśmy mówić o nich kilkanaście godzin, ale może opowiedzmy o pytaniu, jakie Santi Dewi zadali domownicy. Podczas zwiedzania domu w Mutri, lokator domu nagle zapytał Santi Dewi o to, gdzie znajduje się jai-zarur. W ten sposób w miejscowym żargonie nazywano łazienkę. Nikt, poza mieszkańcami miasta, nie zorientował się, o co chodzi. Miał to być rodzaj testu. Dziewczynka prawie natychmiast uśmiechnęła się i pobiegła do małych drzwi w korytarzu, gdzie była łazienka. Jeszcze przed otworzeniem tych drzwi szczegółowo opisała, co znajduje się w środku.
Kolejna sprawa to rozpoznawanie osób i pamiętanie przez dziewczynkę ich imion. Oto jedna ze scen, które znalazły się w rządowym raporcie.
Na ulicy Chaubych w Mahurze szedł 30-letni mężczyzna. Na jego widok Santi Dewi zaczęła radośnie podskakiwać, po czym rzuciła się mu na szyję. Zdumionym członkom komisji oświadczyła, że jest to jej brat, Nutura Nat.
Ładnie wyglądasz – powiedziała do niego Santi Dewi – czy pamiętasz, jak bardzo byliśmy do siebie podobni? I jak często śmialiśmy się z tego?
Mężczyzna nie mógł ukryć wzruszenia. Głośno dziękował Bogu za możliwość spotkania swojej siostry po tylu latach. Zadał dziewczynce kilka pytań dotyczących ich rodziny, ale odpowiadała na nie szybko i pewnie, wymieniała nazwiska, ulice i imiona. Kiedy 9-letnia dziewczynka udzielała odpowiedzi, zmieniała się jej twarz. Wyglądała wtedy niczym dorosła, doświadczona kobieta.
Ani jedna z udzielonych przez Santi Dewi informacji dotyczących okoliczności jej poprzedniego życia nie okazała się nieścisła. Dziewczynka zachowywała się jak dorosła kobieta. Wobec męża, Kedara Nata, Santi Dewi była powściągliwa, jak przystało na strzegącą obyczajów hinduską żonę. Natomiast w stosunku do syna to niespełna dziewięcioletnie dziecko okazywało uczucia macierzyńskie. Tuliła syna do piersi i płakała, mimo, że był on prawie jej rówieśnikiem.
Hinduska komisja wykluczyła, aby na dziecko ktoś wywierał presję na opowiadanie historii o poprzednim życiu, co więcej, rodzice stanowczo nakłaniali ją do wyrzucenia z pamięci wspomnień z poprzedniego życia, gdyż obawiali się o jej zdrowie. Odrzucono także możliwość zahipnotyzowania dziewczynki, gdyż i taki wariant brano pod uwagę. Znała ona tak intymne szczegóły życia swojego męża, że ten bardzo często prosił ją, aby przestała mówić, gdyż czuje się skrępowany. Sięgnijmy jeszcze raz do raportu opisującego pobyt Santi Dewi w domu swojego męża z poprzedniego wcielenia. W pewnym momencie dziewczynka sama zaczęła oprowadzać po domu komisję i rodzinę.
- Proszę bardzo, wchodźcie państwo. Jako mężatka tutaj spędzałam najwięcej czasu. Tutaj trzymałam moje tulsi, ozdoby, ubrania, no wszystko. A tutaj jest kuchnia... pokój sypialny. Tutaj stało moje łóźko, a teraz został po nim tylko ślad. A tu był mój ołtarzyk Kriszny, ale teraz ktoś go zabrał. Na tej ścianie wieszałam ubrania, a tutaj stały te skrzynie, które teraz są w przedpokoju. W tej szafie trzymałam moją biżuterię. O... jest tu nadal! A ten sznur pereł dostałam od Ciebie Kedar. Czyż nie jest piękny?
Warto powiedzieć, że w pewnym momencie Santi Dewi podniosła jedną z desek w podłodze, pod którą był tajemny schowek na pieniądze. Zapytała, gdzie znajduje się 150 rupii, które schowała dla syna. Zawstydzony mąż odpowiedział, że musiał je wydać na inny cel, i że bardzo ją za to przeprasza. Wszystkie szczegóły zgadzały się co do joty. Santi Dewi odpowiadała tak precyzyjnie na pytania związane ze swoim życiem w domu, że uznano za bezcelowe dalsze sprawdzanie jej prawdomówności. Droga załogo nautilusa, najciekawsze dopiero przed wami. Przypadek reinkarnacji Santi Dewi jest o tyle ciekawy, że dokładnie pamięta ona okres pomiędzy wcieleniami. Dzięki jej opisowi możemy się dowiedzieć, co się z nami dzieje po śmierci.
Kiedy komisja rządowa wróciła do Delhi, na prośbę Mahatmy Gandiego powstał raport. Ustalono w nim, że reakcje Santi Dewi były autentyczne, zaś jej historia jest niezaprzeczalnym dowodem na istnienie reinkarnacji. Raport ten opublikowano, ale także przekazano do analizy wielu znanym naukowcom. Żaden z nich jednak nie zdołał podważyć przedstawionych w nim dowodów.
I jeszcze jeden fragment tego raportu. Mówi Rang Bahadur, ojciec Santi Dewi z obecnego wcielenia:
Do czwartego roku życia Santi Dewi nie mówiła praktycznie nic, jakby wstydziła się swojej wiedzy. I nagle zaczęła opowiadać, że tak naprawdę jest mężatkom, ma syna i rodzinę w Mutri. Czteroletnie dziecko nagle oświadczyło, że jej rodzice nie są jej prawdziwymi rodzicami, jej dom nie jest jej prawdziwym domem i że tak naprawdę mieszka w mieście, o istnieniu którego nikt z nas wcześniej nie słyszał. W jaki sposób można nakłonić małą dziewczynkę do mówienia obcym dialektem i przekonywanie, że jest mężatką i ma syna? Kto mógłby dokonać takiego oszustwa, i po co?
O historii Santi Dewi było przez chwilę głośno nawet w chrześcijańskim, zachodnim świecie, ale przyszła druga wojna światowa i natychmiast o sprawie zapomniano. My jednak ustaliliśmy, co się z nią działo później. Santi Dewi wróciła do szkoły, i wyrosła na spokojną, opanowaną kobietę. Z Kedarem Natem, swoim mężem z poprzedniego wcielenia, utrzymywała kontakt listowny, ale ich korespondencja ograniczała się do serdecznych pozdrowień. Traktowała go jak kogoś w rodzaju osobliwego krewnego. Po ukończeniu studiów powróciła do Delhi. Wtedy zresztą ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców zdecydowała, że nigdy już nie wyjdzie za mąż.
- Czuję się, jak wdowa. A według niepisanego prawa wdowa nie może powtórnie wychodzić za mąż. Zresztą nadal kocham swego męża, pamięć o nim jest dla mnie święta i nikt nie potrafiłby go zastąpić. Moja decyzja jest ostateczna.
Najbardziej ciekawy wydaje się jednak czas, który spędziła Santi Dewi w zaświatach. Mówiła o nim niechętnie, gdyż obawiała się, że ta wiedza nie jest dla zwykłych śmiertelników. Przełom nastąpił dopiero wtedy, kiedy szwedzki badacz Stur Lonerstrand spotkał się z Santi Dewi. Wtedy była ona już dojrzałą kobietą, i zgodziła opowiedzieć mu o świecie po śmierci fizycznego ciała.
Santi Dewi uważała, że poprzez swoje doświadczenie otrzymała klucz do poznania jednej z największych tajemnic świata. Dokładnie i szczegółowo zaczęła opisywać, co działo się z nią, gdy jako Ludżi Dewi zaczęła umierać podczas porodu. Oto fragment jej relacji:
Śmierć nie następuje tak szybko, jak to się ludziom wydaje. Najdłużej pozostaje zmysł powonienia. Nie chciałam umierać. Bez przerwy modliłam się do Kriszny i powtarzałam mantrę, aby pozostać na Ziemi. I był to mój wielki błąd, bo gdyby nie moje prośby, z pewnością podczas następnych narodzin nie pamiętałabym swojego wcześniejszego wcielenia. Leżałam w szpitalu i wiedziałam, że muszę umrzeć, ale wciąż kurczowo trzymałam się życia. Byłam cały czas świadoma tego, że przestaje bić moje serce. I nagle poczułam się wolna i nieskończenie pomniejszona. Czułam się, niczym punkt w przestrzeni. A jednocześnie był we mnie cały wszechświat. Otoczyły mnie istoty, które znałam i kochałam. Wszystko było jednością. Myślę, że gdyby tu, na ziemi, ludzie zrozumieli, jak bardzo jesteśmy ze sobą połączeni, to nie robiliby sobie nawzajem krzywdy. Po śmierci bowiem uświadamiamy sobie związki, których nie dostrzegaliśmy podczas życia.
Wiedziałam, że jest tam źródło nieskończonego dobra, niczym centralne słońce, którego nie widziałam, ale czułam, że istnieje. Nie byłam gotowa na połączenie z tym światłem, musiałam wracać na ziemię, aby dalej się uczyć. Mój rozwój nie był dokończony, taki bowiem jest sens wędrówki dusz, taki jest sens istnienia świata. Pamiętam wstąpienie w łono mojej matki, i potworny ból narodzin. Wiem, że kiedy znowu umrę, wrócę do tego cudownego światła. Nie boję się śmierci, bo ona nie istnieje...
Wielokrotnie zadawano Santi Dewi pytanie, dlaczego akurat ona pamiętała swoje wcześniejsze wcielenie. Santi Dewi zawsze odpowiadała, że podczas śmierci prosiła Boga o to, aby pozwolił jej spotkać się z mężem w tym ziemskim świecie. Prośby jej zostały wysłuchane. „popełniłam błąd, za bardzo chciałam powrotu na ziemię” – mówiła. Ale Santi Dewi powiedziała także, że w życiu nie ma przypadku. Widocznie przez jej historię istota boska chciała dać ludziom informację o prawdzie o reinkarnacji, aby obudzić ludzi ze snu i trwania w niewiedzy.
Czytając relację z rozmów z Santi Dewi możemy dowiedzieć się wielu szczegółów dotyczących prawa cyklu narodzin i śmierci. Jeżeli jest tak naprawdę, to świat wygląda zupełnie inaczej, niż myślimy. A oto fragment jej wizji świata, wizji kobiety, która pamięta swój pobyt w zaświatach.
Na Ziemię powraca się do tego, kogo się kocha. Ludzie jednak bardzo często nienawidzą, a jest to wielki błąd. Od nienawiści się nie ucieknie, nie można uniknąć problemu, który mamy przed sobą. Zarówno szczęście jak i nieszczęście spotykają się ponownie. Nienawiść w zasadzie nie istnieje. Jest to raczej brak miłości, pustka oczekująca wypełnienia. Najlepszym sposobem niesienia pomocy innym miłość.
Człowiek powinien zrozumieć, że otaczają go miliardy istot. Życie jest w kamieniu, w ziemi, w roślinie. Jest to pewien rodzaj drzemki, półsnu. Nieświadome życie, związana energia. Kamień nie wie, co robi – może jedynie ulegać pewnym przeobrażeniom. Roślina zaczyna bardzo, bardzo mgliście pojmować. Zwierzę pojmuje bez możliwości zrozumienia związków. Człowiek rozumie, zdaje sobie sprawę ze związków i może na nie wpływać. Potrafi myśleć, zadawać pytania i udzielać na nie odpowiedzi. Wciąż jednak nie rozumie własnej jaźni, istoty swojego istnienia. Ludzie zachodu zagubili się w pogoni za pieniędzmi, za które chcą kupić szczęście i miłość. Chcą za wszystko płacić nie wiedząc, że raj noszą w sobie. Odrzucają duchowość z pogardą i obojętnością. Jest to bardzo smutne i godne ubolewania.
Tyle klasyczna „historia o reinkarnacji piątego stopnia z naszego archiwum FN”. W ramach fundacji zajmuje się tym specjalny zespół ludzi od projektu „Reguły Gry”. Nasi koledzy są dosłownie przytłoczeni ilością materiałów. Oto przykład historii, którą się zajmują. W naszym dziale XXI PIĘTRO zespół projektu „Reguły Gry” opublikował historię dziecka, które pamięta swoje poprzednie wcielenie dość dokładnie z ciekawym epizodem podczas I Wojny Światowej.
Wtedy opublikowaliśmy rysunek dziecka, kiedy to narysował czołg.
I oto nagle dostajemy bardzo ciekawego e-maila.
From: […]
Sent: Wednesday, January 23, 2019 7:47 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject:
Witam Szanowne Dowództwo okrętu, Załogę oraz wszystkich marynarzy.
Śledzę stronę Nautilusa od dawna, ale pozostaję tu w zasadzie jako niemy obserwator, zaintrygowany widz i kibic pełen pozytywnych emocji.
Tym razem coś się jednak zmieniło. Wpływ na to miał...dziecięcy rysunek zamieszony 19 stycznia 2019 roku. Był to suplement do opowieści o chłopcu, który pamięta swoje poprzednie wcielenie, w którym był żołnierzem. Dodatek, dodajmy, wręcz zdumiewający.
Wpierw kilka słów na temat uzbrojenia I Wojny Światowej. Pomijam kwestię broni strzeleckiej i lotnictwa, a pozostanę przy, że tak powiem, bojowej trakcji mechanicznej. Czyli słowo o ówczesnych czołgach.
Prototyp tych pancernych pojazdów powstał już w pierwszym roku Wielkiej Wojny a pierwsze użycie bojowe nastąpiło w bitwie pod Sommą w 1916 roku. Cechą charakterystyczną masowo produkowanych czołgów Mark I była charakterystyczna sylwetka. Pojazd ów to prostopadłościenne stalowe pudło z rolkami w charakterze kół, umieszczonych na długości całego obwodu. Taka konstrukcja sprawiała, że gąsienice przesuwały się wzdłuż podłużnego obrysu pojazdu. To pierwsza ważna informacja.
Uzbrojenie główne znajdowało się w tzw. bocznych sponsonach. Były to wystające poza konstrukcję wykusze, w których znajdowały się działka lub karabiny maszynowe. ( stąd nazwa typu czołgu męski i żeński). Najczęściej w przedniej, czołowej płycie znajdowało się dodatkowe uzbrojenie, głównie w postaci karabinu maszynowego. Z biegiem czasu i technologicznego rozwoju, w przedniej, górnej części pojawiła się obrotowa wieżyczka. To druga istotna uwaga.
Umundurowanie ówczesnych pancerniaków Ententy składało się w zależności od okresu działań, ze skórzanej lub płóciennej kurtki i drelichowych spodni. Kolor górnej części munduru to jasny brąz przechodzący w beż – w zależności od stopnia zużycia. (Mundury niemieckie to odpowiednio – czarny kombinezon lub szarozielona kurtka.) To uwaga trzecia.
Teraz przypatrzmy się rysunkowi. Aż zapiera dech. Dziecko, w dostępnej dla siebie manierze, rysuje plan konstrukcyjny... czołgu I wojny. W górnej części rzut z góry: widać prostą, kwadratową konstrukcję czołgu z bocznymi sponsonami, z których wydostają się pociski karabinowe. To samo w przedniej części. W środku czołgiści - bez hełmów! Za to piechota... każdy ma starannie odrysowane nakrycie głowy. Teraz profil niżej. Czołg, który w dziecięcym wykonaniu koła ma wewnątrz konstrukcji, a gąsienice „owijają” cały pojazd. U góry jest wieżyczka, która strzela pociskami większego kalibru, co dziecko oddało rysując je jako prostokąciki. Na koniec nasz Sołdat. To co obsługuje to nie zwyczajna broń strzelecka, a ciężki karabin maszynowy, co rozpoznajemy po wadze pocisków.
Najwięcej problemów sprawiła mi interpretacja owego prostokąta przed piaskowego koloru czołgiem. (A właśnie, w taki sposób Niemcy w większości malowali zdobyczne czołgi, dodając plamy kamuflażowe).Tym nie mniej, wydaje mi się, że to transzeje, którymi pola bitew Wielkiej wojny były usiane.
Co do numeru 506. Nie wiem, kto go napisał. Jeżeli autor rysunku, to jeszcze jedna, ciekawa rzecz . Właśnie ów 506 to numer seryjny pierwszego niemieckiego czołgu – A7V. Zresztą przypatrzcie się, czy nie przypomina on tego z rysunku..?
Tyle moich o rysunku przemyśleń. Jeżeli się mylę, proszę poprawić.
Pozdrawiam Nautilusa i Czytelników.
- Chciałbym napisać do Państwa jeszcze o dwóch innych, ciekawych kwestiach, ale o tym następnym razem.
ps.2 w załączeniu przesyłam fotografie wykonanych przeze mnie dwóch modeli pierwszowojennych czołgów, oraz zdjęcie rekonstrukcji niemieckiego czołgu A7V, dla zobrazowania tekstu.
Wyobraźcie sobie, że podobnych historii mamy kilkadziesiąt i są prowadzone równolegle, a wtedy zrozumiecie, że naprawdę nasi koledzy z projektu „Reguły Gry” dosłownie nie mają czasu na nic innego. Praca w FN to naprawdę zajęcie tylko dla pasjonatów najwyższej próby. Wiemy, że to doceniacie… wiemy i dziękujemy za wszystkie ciepłe słowa.
Kiedy powstawał ten tekst dostaliśmy e-mail, który trochę jest „w temacie”. Pozwalamy go sobie zacytować poniżej.
-----Original Message-----
From: Andrzej [dane do wiad. FN]
Sent: Saturday, February 9, 2019 10:43 AM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject:
Dzień dobry, droga Fundacjo Nautilus!
Chciałbym na początku serdecznie podziękować za ostatnie odpowiedzi na moje pytania. Bardzo mi miło i jestem z nich bardzo zadowolony jako czytelnik. Doceniam Waszą pracę. Jesteście niesamowici. Czuję, że kiedyś dokonacie czegoś spektakularnego. To dla mnie zaszczyt znać Waszą stronę i ją często czytać.
Piszę do Państwa w pewnej sprawie i mam nadzieję, że być może mi pomożecie, oczywiście jeżeli to dla Was nie sprawia żadnego problemu.
Zamierzam przed klasą w szkole przedstawić prezentację na temat reinkarnacji. Czy mógłbym Państwo zapytać co Waszym zdaniem warto ująć dla absolutnego laika w tej tematyce? Zamierzam się oprzeć w dużym stopniu na Waszej stronie. Czy są jakieś książki, filmy bądź historie z Waszego archiwum, dostępne na Waszej stronie internetowej, które Waszym zdaniem w interesujący sposób przedstawiają tematykę wędrówki dusz? Bardzo mi zależy, żeby przedstawić ten temat jak najwiarygodniej, chociaż sam osobiście nie mam za bardzo doświadczeń z tą tematyką, poza jednorazową hipnozą regresyjną i tym, że jestem Waszym czytelnikiem od jakichś 9 lat.
Bardzo proszę o pomoc, jakąś radę, jeżeli czas Wam na to pozwala.
Kłaniam się uprzejmie i pozdrawiam serdecznie, Andrzej
Szanowny Panie Andrzeju,
Mamy nadzieję, że powyższe historie w zupełności wystarczą, aby zaprezentować w szkole ciekawą prezentację. Z naszego doświadczenia wynika, że do „wędrówki dusz” mogą przekonać ludzi tylko „historie piątego stopnia”. Od roku pracujemy nad jedną z nich, która „bije na łeb” całą resztę. To dowód na reinkarnację stuprocentowy, ale nasza ekipa musi pojechać do USA, gdyż tam wcześniej żył chłopiec z woj. Mazowieckiego, który jest głównym bohaterem tego przypadku. Trzymajcie kciuki za nas, aby udało nam się przekonać tę rodzinę do tego, aby… zresztą – wiecie do czego.
Na koniec jeszcze jedna klasyczna „piątka”. Pojawiła się ona w – ku naszemu zdumieniu – w serialu „Starożytni Kosmici”, który monitorujemy i nagrywamy. W odcinku dziesiątym pt: „Replikanci” jest opis historii Santi Dewi, ale także dwóch innych historii, które od lat nas interesują i na temat których zbieramy materiały m.in. w USA (po to nasza ekipa leci tam w tym roku). To historia Dorothy Louise Eady także znanej jako Omm Sety lub Om Seti (16 stycznia 1904 – 21 kwietnia 1981).
Jej historia naprawdę ścina z nóg. Pamiętała całe swoje życie z poprzedniego wcielenia, które miało miejsce w starożytnym Egipcie. Zachowała pamięć języka egipskiego, ale – co jest nieprawdopodobne – pamiętała położenie przeróżnych obiektów architektonicznych, które bez problemu odnajdywała.
Na potrzeby tej publikacji z naszego Archiwum Wideo FN umieściliśmy odcinek „Starożytnych Kosmitów” w jednym z wielu naszych serwisów vimeo.com
Jeśli tą publikacją udało nam się choć jedną osobę przekonać do tego, aby zastanowić się na możliwością istnienia „wędrówki dusz”, to nasze cel został osiągnięty. Machina FN nie zatrzyma się w dokumentowaniu kolejnych „piątek” – dajcie nam tylko jeszcze chwilę czasu, bo to niestety wymaga tej najcenniejszej rzeczy, której mamy najmniej. Czyli właśnie czasu, ale i tak – jak widzicie – dajemy sobie całkiem nieźle radę. ;)
Nie ma jeszcze komentarzy do tej treści.