Wielki jasnowidzący
Restauracja w Domu Literatów - klubowa. Postronnych tam nie wpuszczają. Mój przyjaciel, słynny poeta-pieśniarz, dwa lata temu urządzał tam urodziny. Zjawiłem się za wcześnie, dlatego zacząłem z zainteresowaniem studiować jej ściany.
- Dzisiaj mamy trudny dzień - zameldowała surowa portierka. - Zamyka się dumę domu - bilardową. Dyrektor Noskow zdecydował o modernizacji pomieszczenia.
Staruszkowie, pisarze-bilardiści kupili w bufecie niedrogie jedzenie i nakryli w starodawnym budynku pożegnalny stół. Najbardziej smucił się wysoki mężczyzna - Michaił Michałkow, brat autora hymnów ZSSR i Rosji, przedstawiciel starego rodu, przodkowie którego, przy carze Iwanie Groźnym, byli pościelowymi.
Opróżniwszy parę szklaneczek, zaczynał opowiadać o swojej młodości. O tym, jak będąc młodym sierżantem, doskonale władający językiem niemieckim, służył w esesowskich wojskach w randze kapitana. Jak pracował w faszystowskiej szkole wywiadu. Jak w lutym 45-go przeszedł w niemieckim mundurze przez linię frontu, wpadł w ręce SMERSZu (Naczelne Dowództwo Kontrwywiadu – SMERSZ – skrót słów: śmierć szpiegom. przyp. tłumacza) i, gdyby nie wstawiennictwo słynnego braciszka, gniłby w stalinowskich obozach...
O tych zadziwiających przygodach Michaił Michałkow pod pseudonimem Mikołaj Sokołow napisał książkę “W labiryntach śmiertelnego ryzyka”. Podarował mi egzemplarz ze swoim autografem i zakomunikował, że przygotowuje oszałamiający bestseller o Wolfie Messingu - najsłynniejszym telepacie XX wieku...
Minęły dwa lata. Z niewiadomych przyczyn, książka dotychczas nie została wydana. Zebrawszy świadectwa naocznych świadków, przedstawiam wam, przyjaciele moi, najprawdziwszą wersję tego, jak żył i umarł WIELKI JASNOWIDZĄCY.
Larysa Kudrawcewa, zgodnie z moją prośbą, odszukała dom 49 na Dużej Nikitskiej, gdzie Wolf Messing przeżył ostatnie lata. Jednakże głównego, wskazanego przeze mnie punktu orientacyjnego – sklepu z artykułami teatralnymi “Maska” na parterze domu – nie było. Stara portierka opowiedziała:
- Wszystkie sklepy związane z kulturą dawno wyprzedane. Wolf Grigorjewicz bardzo często zaglądał do “Maski”, a żył na 14-m piętrze... Przed śmiercią bardzo mocno bolały go nogi. Chodził z trudnością. On rzeczywiście wiedział, kiedy umrze! W siedemdziesiątym czwartym, wyjeżdżając na operację, powiedział mi, że już do tego domu nie wróci nigdy...
Nie ma jeszcze komentarzy do tej treści.